sobota, 29 listopada 2008

Singalila Trek


Do tej pory zawsze wybieralem treki, ktore wchodza gleboko w gory. Ma to swoje zalety - szczyty wydaja sie na wyciagniecie reki, chodzi sie po lodowcach, widzi i slyszy lawiny. Jednak takie szlaki zazwyczaj nie oferuja zapierajacych dech w piersiach szerokich widokow. Ot, jedna - dwie przelecze z ktorych widac wiecej, ewentualnie jakis punkt widokowy. Zazwyczaj jest sie na dnie doliny.
Tym razem, z przyczyn klimatyczno-finansowych wybralem inny rodzaj trekkingu. Singalila trek bowiem biegnie przez nizsze partie Himalajow, nie dochodzac do glownego lancucha. Sa to te "zmarszczki" ktore widac z wyzszych partii gor. Choc nie wchodzi sie na duze wysokosci (max. 3600), jako ze szlak ciagnie sie przez wiekszosc czasu na grani, widoki sa niemal przez caly czas.
Dominuje masyw Kangchendzongi, ale widac dosc wyraznie Makalu, Everest i Lothse. A poza tym przez caly czas widac "wielki mur" - glowny lancuch Himalajow - od Nepalu przez Sikkim az do Bhutanu. Poza wielkimi gorami, krajobraz do zludzenia przypominal Tatry Zachodnie.
Trek byl dosc latwy, podobny do "grani" Karkonoszy. Przechodzi sie przez serce Gorkalandu. Na wiekszosci domow wisi flaga (jeszcze) nieistniejacego stanu, nawet niektore samochody maja rejestracje zaczynajace sie na GL a nie WB (West Bengal). Ale dla mnie region ten wyglada zupelnie jak Nepal. Nie bez przyczyny, szlak przez wiekszosc czasu biegnie granica indyjsko-nepalska. Ludzie mowia po nepalsku, sporo mezczyzn nadal nosi przy pasi zakrzywione noze khukuri. Rowniez papierosy Kukuri sa latwo dostepne.
Tesknilem za zimnem i dostalem co chcialem. Porzadnie zmarzlem. W dzien bylo w miare cieplo, ale w nocy temperatura spadala mocno ponizej zera. Popoludnia i wieczory trzeba bylo spedzac w hotelowej kuchni przy palenisku, walczac o miejsce z innymi turystami i Nepalczykami oraz kotami, ktore jak Bonifacy w "przygodach kota Filemona" nie lubily oddalac sie zbytnio od pieca. Niektore nawet zblizaly sie za bardzo - wiele z nich mialo opalone wasy.
Jednak nie mniejsze wrazenie niz gory zrobil na mnie las - Park Narodowy Singalila. Pnie obrosniete mchem grubym na kilka centymetrow, rododendrony, magnolie, kilka rodzajow sosny, paprocie z liscmi dlugimi na dwa metry i bambusowe chaszcze. Chyba najladniejszy las jaki widzialem do tej pory, bije na glowe dzungle w Indiach. Jedynie zwierzat, nawet ptakow nie bylo widac zbyt wiele. Musi byc tam pieknie wiosna, kiedy wszystko kwitnie. Choc nie jestem pewien, czy to najlepsza pora na zwiedzanie - ponoc pelno wtedy nadrzewnych pijawek.
Jutro udaje sie na polnoc, do Sikkimu.
***
Ciag dalszy. Wczoraj w Darjeeling rozpoczela sie glodowka. Jak nietrudno sie domyslec, glownym postulatem jest utworzenie Gorkalandu. Niestety, nie jest to chyba najlepszy czas na taki protest - cale Indie zyja zamachami w Bombaju i nikt nie przejmuje sie tym, co sie dzieje w Darjeeling.
Tak naprawde nie wiem, jak powazny jest kryzys na linii Gorkaland-Bengal. Zanim tutaj trafilem, nawet nie wiedzialem o istnieniu takiego separatyzmu, moze to tylko moje mylne wrazenie, ze powstanie nowego stanu to tylko kwestia czasu. Podobne sytuacje w mniejszym lub wiekszym (Kaszmir, Polnocno-wschodnie stany) sa w Indiach powszechne.
W kazdym razie Gorkaland jest jednym z najprzyjemniejszych miejsc w Indiach, pod kazdym wzgledem. Dlatego goraco zycze, zeby udalo im sie uzyskac swoj stan. I zeby sie gorzko nie rozczarowali, jesli sie okaze, ze "swoi" sa tak samo skorumpowani i rzadza tak samo nieudolnie, jak "obcy" Bengalczycy. Tak jak to mialo miejsce po utworzeniu Jharkandu i Chhattisgarthu w 2000 r.
***
Zdjecia:
1. Jaki i Kangchendzonga
2. "Tatry Zachodnie"
3. Ja, Makalu i Everest
4. (od prawej) Makalu (najwiekszy), Everest i Lhotse. Czarna plama - poludniowa sciana Lhotse, na ktorej zginal Kukuczka
5-6. Kangczendzonga
7. Hotelowa kuchnia
8. Dzipy w wiosce. Spotkana po drodze Angielka powiedziala mi, ze te Land Rovery pozostawili Brytyjczycy, kiedy opuszczali Indie. Czyli dzipy maja ponad 60 lat i nadal sa na chodzie! Nepalczycy potwierdzili ta informacje. Dzip ma rejestracje nieistniejacego Gorkalandu.
9. "Karkonosze"
10-14. Las

wtorek, 25 listopada 2008

W krainie herbaty


W koncu dotarlem do miejsca, gdzie nie jest goraco. Po tylu dniach codziennych upalow, milo znalezc sie w gorach, gdzie temperatura nie przekracza 15 stopni. W Polsce ceni sie ciepla pogode, ale i zimno ma swoje zalety, coz jest przyjemniejszego niz zakopac sie pod ciepla koldre, gdy na zewnatrz jest chlodno. W upalne noce co najwyzej mozna probowac regulowac moc wiatraka, a i tak jest zawsze za cieplo. W dzien od goraca nie ma ucieczki, w zimnych stronach wystarczy sie cieplej ubrac.
Jestem teraz w Darjeeling, niewielkim miescie polozonym na zobczach Himalajow. Jest to najwieksze zaglebie herbaciane Indii - rosnie tutaj 25% indyjskiej herbaty. Inne herbaciane raje to sasiedni Assam oraz Kerala i Tamil Nadu na poludniu. Plantacje ciagna sie wzdluz drogi do Darjeeling przez wiele kilometrow. Czesto sa cale wzgorza porosniete herbacianymi krzewami.
Troche sie pokrecilem po jednym z takich miejsc. Krzewy tutejszej herbaty sa zaskakujaco niskie, siegaja ledwie do kolan. Mialem troche pecha, bo sezon zbiorow skonczyl sie tydzien temu. Zwiedzilem tez mala fabryke gdzie herbate sie obrabia. Mialem za przewodnika sezonowego pracownika plantacji. Duzo opowiadal o roznych rodzajach lisci, klasach herbaty itp. ale jako zupelny laik niewiele z tego zapamietalem. W fabryce liscie sie suszy, segreguje i fermentuje. Maszyny byly made in Britain i mialy ponad 100 lat.
Darjeeling jest niezwykle zroznicowany etnicznie i religijnie. Poza hindusami i buddystami sa jeszcze muzulmanie i chrzesijanie. Mandiry, gompy, stupy, meczety, koscioly i kapliczki sa na kazdym kroku. Zaskakujace jest, ze hindusi z buddystami czasem dziela jedna swiatynie. Zazwyczaj o miejsca kultu miedzy wyznawcami roznych religii toczy sie zazarta walka. Jak juz wspomialem, hindusi nie bardzo lubia sie z chrzescijanami i muzulmanami, tymczasem buddysci im nie przeszkadzaja. Pytalem sie o to zarowno hindusow jak i buddystow, wszyscy mowili to samo - te religie sa blizniacze, jedna wyrasta z drugiej. Czasem trudno wyznaczyc granice, dlatego nie nie ma konfliktow. Brzmi logicznie, tylko dlaczego z taka zawzietoscia zwalczaja sie szyici i sunnici, albo katolicy z prawoslawnymi?
Mieszkancy Darjeeling w wiekszosci sa Nepalczykami, czyli czyli wygladaja pomiedzy Hindusami i Chinczykami, ale jest sporo ludzi z rownin indyjskich, Bhutanu, Tybetu, Bangladeszu. Taki rasowy miks daje czesto bardzo interesujace efekty. Tutejsze kobiety sa jedne z najpiekniejszych w Indiach. Jednak, jako ze to sa Indie, konfliktow nie brakuje. Darjeeling jest czescia stanu Zachodni Bengal, biednego, kiepsko rzadzonego i obcego pod wzgledem jezykowym. Dlatego wiekszosc mieszkancow chce separacji i utworzenia nowego stanu Gorkhaland. Naklejke z napisem "Gorkhaland" po angielsku lub w hindi maja prawie wszystkie sklepy w Darjeeling. Takie przypadki juz mialy miejsce w przeszlosci, jest to wylacznie kwestia determinacji ludzi i politykow. Sytuacja jest dosc napieta, gazety wroza zamieszki w najblizszym czasie. Jednak nie przejmuje sie tym specjalnie, gdyz tego typu walki sa codziennoscia w Indiach. Kasty, klany, plemiona, grupy jezykowe, wyznawcy roznych religii - wszyscy walcza ze wszystkimi. Jednak jak na razie nie mialem zadnych problemow.
Darjeeling oferuje wiele atrakcji dla roznych ludzi. Dla mnie magnesem byly gory i mozliwosc trekkingu, dla innych mozliwosc zwiedzania plantacji herbaty. Jednak dla sporej grupy turystow, co mnie mocno zdziwilo, najwazniejsza jest Darjeeling Himalayan Railway, czyli kolej waskotorowa, pomiedzy Siliguri i Darjeeling. Na swiecie jest calkiem sporo osob, ktore fascynuja sie koleja. Niby o tym wiedzialem, jednak do tej pory w zyciu spotkalem tylko jednego. Pociag wyglada jak z bajki, jest prawdziwa ciuchcia na pare. Najciekawsze, ze nie jest to jedynie dla turystow - kolej normalnie kursuje.
Przyjemnosci takiej nie moglem sobie odmowic, zrobilem sobie trzygodzinna wycieczke do Kurseong. Pociag toczy sie leniwie, w tempie wolnego roweru, ludzie wskakuja i wyskakuja podczas jazdy. Mozna podziwiac widoki gor (niestety wysokie Himalaje byly w chmurach) oraz patrzec jak rosnie herbata. Jednak podrozowanie takie ma swoje wady - parowoz wyrzuca przez komin mial weglowy i iskry. Po pewnym czasie wygladania przez okno mialem wlosy pelne czarnego pylu.
Na trekking udam sie najprawdopodobniej jutro. Wycieczka oferuje widoki Kangczendzongi - trzeciej gory swiata. Gora ma polskie akcenty - jeden z pieciu wierzcholkow zdobyli Polacy (bodajze Chrobak i Hainrich), pierwsze wejscie zimowe bylo rowniez polskie (Kukuczka i Wielicki). Poza tym na gorze zginela, a wlasciwie zaginela, bo ciala nie odnaleziono, Wanda Rutkiewicz.
W Darjeelingu zyl i zostal skremowany Tenzing Norkay, pierwszy zdobywca Everestu. Choc urodzil sie w Nepalu, juz jako nastolatek emigrowal do (brytyjskich wtedy) Indii. Ciekawe co go popchnelo do wspinania i uczestnictwa w himalajskich wyprawach (wejscie na Everest nie bylo przypadkiem, Tenzing byl wybitnym alpinista). Dla wielu ludzi w Europie wspinanie nie ma sensu. W Indiach czy Nepalu wszystko co wiaze sie z wysilkiem fizycznym i nie przynosi pieniedzy jest niezrozumiale. Hindusow turystow w miastach mozna spotkac, ale juz trekkingi, nawet najlatwiejsze sa Indian-free strefa. Tym bardziej zaskakuje przypadek Tenzinga, dla ktorego gory byly pasja. Jego syn, rowniez zdobywca Everestu, nadal zyje w Darjeeling, prowadzi firme organizujaca wyprawy w Himalaje.
Jest tam tez Instytut Gorski, czyli szkola wspinania, ktora prowadzil Tenzing. Obok znajduje sie muzeum wspinania (srednio interesujace, jako ze sporo eksponatow mam u siebie w domu) oraz Muzeum Everestu, o historii zdobycia i ekploracji najwyzszej gory swiata. Dla tropicieli antypolskich spiskow mam kolejny przyklad. W muzeum jest ledwie wzmianka drobnym drukiem o polskim zimowym wejsciu na everest (pierwszym w historii), a w galerii slawnych himalaistow nie ma zadnego Polaka. Nawet poszedlem do kuratora wystawy, zeby mu zwrocic uwage, ale gdzies sobie poszedl i nie wiadomo bylo kiedy wroci.
Aha, nieopodal miasta jest punkt widokowy, z ktorego widac 4 z 5 najwyzszych szczytow swiata - Everest, Kangchendzonge, Lhotse i Makalu. Choc to mile uczucie, jednak masyw Everestu znajduje sie jakies 200 km w linii prostej od Darjeeling, wiec widok wielkiego wrazenia nie robi.
***
Zdjecia:
1. Klasztor buddyjski w Darjeeling, w tle masyw Kangchendzongi
2. Miasto
3-6. Plantacje i fabryka herbaty
7. Uczennice
8. Lokalne slicznotki
9. W slepie
10-11. Kolej waskotorowa
12. Pomnik Tenzinga, w miejscu gdzie rozsypano jego prochy
13. Kangchendzonga
14. Jeden z eksponatow w muzeum wspinania - namiot himalaisty sprzed jakis 30-40 lat z wyposazeniem

piątek, 21 listopada 2008

Las mangrowy

Mangrowce (namorzyny), to drzewa, ktore rosna w morzu. Najwiekszy na swiecie las mangrowy znajduje sie w delcie Gangesu w Indiach i Bangladeszu, na poludnie od Kalkuty. Delta (tez najwieksza na swiecie) tworzy platanine setek wysp i wysepek porosnietych dzungla, w ktorej mieszkaja bengalskie tygrysy. Zobaczyc tygrysa jest niezwykle trudno, fascynowal mnie jednak sam las. Mangrowcow jest wiele roznych gatunkow, niektore wygladaja jak drzewa, inne jak palmy kokosowe, jeszcze inne jak krzaki. Wiekszosc ma charakterystyczne korzenie, wygladajace jak z horroru.
Znaczna czesc dzungli jest zmieniona w park narodowy Sunderban, gdzie nie mieszka nikt. Jednak poza parkiem znajduje sie sporo wsi a bengalskie tygrysy ciesza sie zla slawa ludojadow. Jako ze tygrys nie wie, gdzie konczy sie granica rezerwatu, kazdego roku ginie w okolicy kilkadziesiat osob. Ostatni taki wypadek mial miejsce wczoraj. Tygrys podplynal do lodzi i sciagnal z niej rybaka. Tybylcy zapuszajacy sie w poblize rezerwatu nosza na glowie specjalne maski. Mowi sie, ze tygrys atakuje tylko od tylu, jesli patrzec mu w oczy, to sie wycofa (ja pozwole sobie pozostac sceptyczny wobec tej koncepcji). Rybacy i rolnicy nosza wiec maske wygladajaca jak ludzka twarz na tyle glowy. Poza tym sa specjalne bostwa i rozne obrzedy, majace na celu ochrone przed tygrysami.
Do rezerwatu trudno sie dostac niezaleznie, pojechalem wiec na dosc droga zorganizowana wycieczke. Niestety, nie byla tym, czego oczekiwalem. Sam las rowniez nieco mnie rozczarowal. Rzecz w tym, ze las mangrowy jest tylko czasowo pod woda. W tym rejonie sa bardzo wysokie, siegajace kilku metrow, plywy. Przyplyw, kiedy dzungla rzeczywiscie wyglada jakby wyrastala prosto z wody przypadal na pozny wieczor i noc, wiec zbyt wiele nie bylo widac.
Poza tym samego ogladania dzungli bylo niewiele, w zasadzie tylko 4 godziny w ciagu dwoch dni. Plynie sie statkiem, przypomina to nieco backwaters w Kerali. Na lad sie nie schodzi, zbyt wiele blota. Szkoda, bo chetnie bym sie przeszedl po tym lesie, podotykac drzew, poczuc go. Na nadmiar zwierzat rowniez nie moglem narzekac. Kilka krododyli, malp, stado dzikow i slady tygrysa, ktory udawal sie do wodopoju. Ptactwa bylo za to calkiem duzo. Prawdopodobnie brak zwierzat spowodowanym byl halasem jaki wydawal silnik naszej lodzi. Niestety wycieczka czolnem nie byla przewidziana.
W ogole jak dla mnie to wszystko bylo zbyt zorganizowane. Odzwyczailem sie od tego, ze gdzies musze byc miedzy 1:00 a 2:00 czy ze o 20:00 jest serwowana herbata. Poznany na satatku Niemiec byl za to zachwycony. Chyba narodowosciowe stereoptypy nie sa zupelnie pozbawione podstaw.
Byl tez koncert zespolu folkowego z okolicy. Troche to bylo smieszne, bo wystepujacy byli chyba tylko part-time tancerzami/muzykami, wygladali jak oderwani od pluga. Muzyka byla dziwna, nie przypominala indyjskiej, ale chyba zbyt malo wiem, zeby to stwierdzic. W tancach prominentna role odgrywal czlowiek-tygrys. Cala ta tygrysia otoczka bardziej przypominala jakis plemienny kult animistyczny niz hinduizm, ktory nominalnie wyznaja mieszkancy tamtych okolic.
Za to na podrozowanie w komforcie nie moge narzekac. Mieszkalem w kurorcie w dzungli nad brzegiem rzeki, w czyms co bylo nazywane namiotem, jednak bylo lepsze niz wszystkie hotele w jakich spalem do tej pory. Milo pozyc jak bialy sahib, przynajmniej od czasu do czasu.
Po dordze z Kalkuty mozna popatrzec sobie na wiejski Bengal - chaty z gliny, pokryte strzecha, ludzie zyjacy z rybolowstwa i uprawy ryzu. Jeden z najbardziej biednych regionow jaki widzialem.
A dzis w nocy jade do Darjeelingu, tam gdzie rosnie herbata i zaczynaja sie Himalaje. Mam ochote troche zmarznac.
***
Zdjecia:
1. Drzewo mangrowe
2.Wies
3-7. W parku
8. Rynek w miasteczku
9.Podrozowanie w wiejskich regionach Indii. W gorach wyglada to podobnie.


środa, 19 listopada 2008

Kalkuta


Podroz z Madrasu (Chennai) do Kalkuty jest wspaniala. Trzydzisci godzin w pociagu, w miare wygodnym. Jedzie sie przez 1500 km i patrzy jak sie zmienia krajobraz. Gory - Ghaty Wschodnie, pola ryzowe, palmowe zagajniki oraz plantacje bananowcow. W przerwach miedzy patrzeniem rozmawia sie z pasazerami. Troche to podobne to podrozowania po Ukrainie, z ta roznica, ze nie pije sie wodki. Jednak pod wzgledem widokowym podroz koleja przez Indie bije Ukraine na glowe. Nie chodzi nawet o egzotyke, ktora jest w koncu pojeciem wzglednym, tylko o to, ze na Ukrainie wzdloz torow jest otulina z drzew, wiec widac niewiele.
W Kalkucie zamieszkalem w dziwnym hotelu, chyba jednym z bardziej obskurnych do tej pory. Kiedys to musial byc lepszy budynek z czasow kolonialnych, resztki swietnosci jeszcze sie zachowaly - barierki z kutego zelaza, ozdobne kafelki itp. Ale obecnie, to rozpadajaca sie rudera. Moj pokoj to nora 3 na 4 metry, zakurzony, jakby nikt w nim nie mieszkal od czasow brytyjskich, pelen pajeczyn (to akurat dobrze, dziala jak naturalna moskitiera) no i niezbyt czysty.
Kalkuta przypomina nieco moj hotel. Kiedys to musialo byc ladne miasto. Kalkuta za panowania Brytyczykow byla stolica Indii. Podobnie jak w Bombaju, miasto pelne jest budynkow z tamtych czasow. Jednak wiekszosc sie sypie. Po podziale Indii w 1947 do Kalkuty naplynelo kilka milionow uchodzcow z Bangladeszu. Chyba zadne miasto by tego nie wytrzymalo, Kalkuta wyglada, jakby sie nie mogla podniesc z tego szoku po dzis dzien.
Najbardziej poraza liczba biednych ludzi na ulicach. Szczegolnie po przyjezdzie ze stosunkowo zamoznego poludnia. W kazdym miescie w Indiach sa slumsy, jednak zazwyczaj jest jakas granica miedzy slumsami i normalnym miastem. W Kalkucie slumsy sa wszedzie. Poza kilkoma reprezentacyjnymi ulicami wszedzie na chodniku, miedzy budynkiami a ulica jest rzad sklepow-bud i chodnikowych interesow - golibrodow, pucybutow, sprzedawcow jedzenia itp. Ludzie rodza sie, mieszkaja, myja sie, jedza i defekuja na chodniku w scislym centrum miasta! Takie widoki sa nierzadkie w Indiach, ale nigdy w takim natezeniu. Wiekszosc z bezdomnych bynajmniej nie uprawia zebractwa. Nie wiem z czego zyja. Wielu jest zupelnie wychudzonych, szczegolny kontrast z Bengalczykami ze sredniej klasy - wyjatkowo otylych.
Odwiedzilem Misje Matki Teresy. Znajduje sie tam jej grob oraz skromne muzeum, gdzie sa m.in. zdjecia kiedy byla mloda. Bo pewnie kazdy ma w pamieci wylacznie jeden jej wizerunek. Mozna tez zobaczyc cele w ktorej mieszkala przez 44 lata, az do samej smierci. Najbardziej uderzajace jest to, ze nie nie uzywala wiatraka w swoim pokoju. Bez wlaczonego wiatraka jest trudno wytrzymac w Kalkucie nawet teraz , a w maju jest tutaj jakies 15 stopni cieplej, czyli grupo powyzej 40 stopni w wilgotnym klimacie! Trzeba troche posiedziec w Indiach, zeby zrozumiec, to jest wieksze poswiecenie niz post czy inne, bardziej tradycyjne, formy umartwiania sie. Szczerze mowiac miejce to zrobilo na mnie o wiele wieksze wrazenie niz jakies aszramy Ammy.
Trafilem tez na brytyjski cmentarz cmentarz na ktorym spoczywaja urzednicy i oficerowie sluzacy w Indiach. Zycie kolonizatora nie bylo bulka z maslem. Malo kto dozywal 50-tki, a bardzo wielu ludzi umieralo przed trzydziestka. Kalkuta ma bardzo niezdrowy klimat, do tego dochodzila malaria, i inne choroby na ktore w XVIII i XIX w nie bylo lekarstwa. Jak sie mialo szczescie, to w Indiach mozna bylo zrobic pieniadze i kariere. Jesli sie mialo pecha, to sie ladowalo na cmentarzu.
Kalkuta ma tez dwa jasne punkty. Jest tania. I mozna w miare otwarcie palic na ulicach. Bowiem miesiac temu w Indiach wprowadzono calkowity zakaz palenia w miejscach publicznych. W Anglii jest podobny zakaz, jednak "miejsca publiczne" nie obejmuja ulic. W Indiach obecnie legalnie mozna palic jedynie w domu albo w pokoju hotelowym. Na poludniu palacze zeszli do podziemia, trzeba sie troche czaic, czasem ludzie sie czepiaja. Na polnocy kazdy zakaz ignoruje.
Aha, w koncu przyslali mi zdjecia ze slumsow Bombaju. Mozna je obejrzec tutaj.
***
Zdjecia:
1-2. Podroz pociagiem
3.Victioria Memorial - resztki swietnosci
4-5 .Ulice w Kalkucie
6.Grob Matki Teresy
7-8. Cmentarz brytyjski
9-10. Rynki
11-12. Chodnikowe interesy - przepisywacze na maszynie i golibroda

czwartek, 13 listopada 2008

Tamil Nadu

Okazalo sie, ze z poludniem Indii zwiazanych jest kilka mitow. Mialo byc bardziej hindusko, tymczasem meczetow i kosciolow nie brakuje. Mialo byc veegetariansko, a mieso znalezc nietrudno. Wreszcie jedzenie mialo byc nieznosnie ostre, a juz dawno nie jadlem czegos, co wydawaloby mi sie zbyt przyprawione. Zreszta nie wiem, moze sie przyzwyczailem po tylu miesiacach.

Jednak poludnie rozni sie mocno od polnocy. Jest bogatsze, ludzie maja ciemniejsza karnacje, inne jest jedzenie, serwowane zazwyczaj na lisciach bananowca. Inne jest tez pismo oraz jezyki - nie-indoeuropejskie. W przeciwienstwie do polnocy, gdzie powszechny w uzyciu jest hindi oraz urdu, tutaj mowi sie w jezykach dwawidyjskich, takich jak malayalam czy tamil. W efekcie na poludniu miasta nosza takie latwe do wymowienia i zapamietania nazwy jak Thiruvananthapuram, Mahabalipuram czy Tiruchirappali.
Poza osobnym jezykiem jest tutaj osobne kino, tzw Kollywood. Na pierwszy rzut oka nie rozni sie od Bollywood. Na rzut drugi roznice sa spore. Tamilskie filmy sa nieco mniej glupawe, mniej w nich piosenek i tematyka jest zazwyczaj mniej oderwana od rzeczywistosci. Poza tym bombajskie filmy czesto sa krecone w calosci zagranica, podczas gdy w filmach kollywoodzkich widac ze to sie dzieje w Tamil Nadu. Sa riksze, drewniane stragany, wszytko jest troche bardziej realistyczne. No i aktorzy wygladaja jak ten pan z postu "Gwiazdor" (czyli jak wiekszosc hindusow). W Bollywoodzkich produkcjach wasow juz sie nie nosi.

Najwieksza atrakcja Tamil Nadu sa swiatynie, zbudowane w charakterystycznym dla poludnia stylu - z ogromnymi, czasem siegajacymi 70 m gopuramami, czyli ozdobnymi wiezami wznoszonymi nad wrotami do swiatyn. Na polnocy hinduskie swiatynie byly zazwyczaj skromnych rozmiarow. Wrazenia estetyczne z ich ogladania zazwyczaj byly rownie skromne. W Tamil Nadu swiatynie sa ogromne. Nie jestem pewien, byc moze wynika to stad, ze polnoc byla rzadzona przez muzulmanow, niezbyt zainteresowanych w wydawaniu pieniedzy na hinduskie miejsca kultu. Poludnie przez wiekszosc czasu mialo hinduskich wladcow, wiec i rozmach budowali jest wiekszy.

Poczatki podrozy byly nieco rozczarowujace. Najpierw udalem sie na przyladek Comorin (Kanyakumari) - najbardziej na poludnie wysuniety punt Indii. Patrzac na morze, nastepnym ladem jest dopiero Antarktyda. Jednak poza swiadomoscia bycia w tym miejscu, Kanyakumari nie mialo zbyt wiele do zaoferowania. Ciekawostka byl widok Ghatow zachodnich po drodze z Kerali. Jest to pasmo gorskie ciagnace sie wzdloz wybrzeza od Bombaju az do Tamil Nadu, niezbyt wysokie. Spodziewalem sie czegos w rodzaju Beskidow, tymczasem Ghaty wygladaly jak Tatry Zachodnie porosniete dzungla.

Nastepne miasta byly o wiele ciekawsze. Wielkie swiatynie, pelne pielgrzymow, przy tym malo zachodnich turystow, wiec przyjemne do zwiedzania (malo naciagaczy, nachalnych przewodnikow itp.). Gopuramy mozna ogladac bez konca.
Jestem w Mamallapuram, dzis ostatni dzien nad morzem. Jutro jade do Chennai (dawniej Madras), a pojutrze 1500 km do Kalkuty.

***
Zwiazkowi Radzieckiemu zarzucano, ze choc ludzie klepali biede, to komunisci wydawali ogromne sumy na program kosmiczny. Tymczasem najwieksza demokracja na swiecie wlasnie umiescila sonde na ksiezycu i planuje za dwa lata kolejna misje.
Tego samego dnia rzad odmowil zmiany sposobu klasyfikacji biednych w Indiach. To sie rozni od stanu do stanu. Zeby byc zaliczonym do biednych, trzeba miec dochod ponizej 11$ miesiecznie w Bombaju, albo mniej niz 7$ w Biharze. Czyli szczesliwiec, ktory zarabia 18 rupii dziennie w Bombaju, nie jest juz biedakiem. Ma to o tyle znaczenie, ze dla tych ktorzy sa oficjalnie biedni, sa jakies rzadowe programy pomocowe.
Wg ONZ kazdy kto zarabia mniej niz 1$ dziennie (48 rupii), zyje w skrajnej nedzy.
Mimo tak nisko polozonej poprzeczki, az 260 milionow ludzi w Indiach jest biednych wg rzadowych kryteriow (wg kryteriow ONZ liczba wynosi 350-400 milionow). W niektorych stanach, np Biharze ponad 40% ludzi zarabia mniej niz wspomniane 7$ miesiecznie.

***
Zdjecia:
1.Swiatynia w Trichy
2. Przyladek Comorin
3. Rybacy, przyl. Comorin
4. Swiatynia w Trichy
5. Ghaty Zachodnie
6-7. Swiatynia w Tanjore
8.Rynek w Madurai
9. Mamallapuram, plaskorzezba; skala - slonie sa naturalnej wielkosci
10-11. W swiatyni