piątek, 29 sierpnia 2008

W siedzibie Dalai Lamy

Znow podroz nie byla latwa. Nie bylo juz biletow na normalne miejsca, wiec musielismy kupic siedzenia w kabinie kierowcy. Myslalem, ze bedziemy tam tylko my i kierowca, okazalo sie jednak inaczej. W sumie siedzialo nas tam 9 osob - kierowca, my, dwojka tybetanczykow i cztery starsze siostry w wierze. Kabina byla co prawda dosc duza, ale nie na tyle, zeby mozna myslec o jakimkolwiek komforcie. Na szczescie jechalismy tylko 10 godzin i dzis rano dojechalismy do Dharamsali.
Dharamsala jest siedziba rzadu tybetanskiego na uchodzctwie i oczywiscie samego Dalai Lamy. Niestety, Dalai Lamy nie zobaczymy, bo pojechal do Bombaju do szpitala. Ponoc to nic powaznego.
Jutro napisze wiecej, bo jakies sensacje sa z internetem
***
Dharamsala jest malutkim miasteczkiem polozonym u podnoza Himalajow. Jest jeszcze monsun, co swoje dobre strony - nie ma zbyt wielu turystow. Niestety, ciagle jest pochmurno i czesto pada deszcz, wiec nie mozna liczyc na widoki.
Tybetanczycy musza byc zaradnymi ludzmi. Wszedzie gdzie widzialem kolonie uchodzcow - w Kathmandu, Delhi czy tutaj, zyli stosunkowo dostatnio, zdecydowanie wybijajac sie poziomem zamoznoci ponad ludnosc tubylcza. Poza pracowitoscia musza tez pomagac sobie nawzajem - nie ma zebrakow Tybetanczykow. Dla nowoprzybylych uciekinierow z Chin sa specjalne miejsca gdzie moga zamieszkac i oswoic sie z nowa rzeczywistoscia. Maja tez osobista audiencje z Dalai Lama.
Ciekawi mnie, co by sie stalo, gdyby Tybet rzeczywiscie stal sie wolny (na co nie mam wielkiej nadziei), jak by sie porozumiewali ludzie mieszkajacy cale zycie w Indiach, znajacy komunizm chinski jedynie z opowiesci, z ludzimi z Tybetu, ktorzy przez 50 lat poddawani sa indoktrynacji i przesladowaniom, zyjacy z zupelnie innej rzeczywistosci. Jest tez wymiar bardziej przyziemny - pewnie nielatwo byloby sie przeprowadzic z cieplej i zielonej Dharamsali do pustynnego i zimnego Tybetu.
Dzis Dharamsala byla opustoszala, wiekszosc sklepow pozamykana. Okazalo sie, ze odbywa sie 12-godzinny post i modlitwa w intencji pokoju na swiecie w Klasztorze Tsuglagkhang. Wiekszosc mieszkancow tam byla.
Bylismy dzis jeszcze na malej pielgrzymce wokol rezydencji Dalai Lamy oraz nad swietym jeziorem Dal (ktore okazalo sie metnym stawem). Lasy w Dharamsali sa piekne. Drzewa, glownie cedry (ktore wygladaja podobnie do modrzewi), gesta zielen i monsunowa wilgoc. Czegos takiego potrzebowalem po Ladakhu.
Jutro jeszcze jeden dzien tutaj, a pojutrze rano jedziemy do Amritsaru - swietego miasta Sikhow.
Dzis chyba jeszcze pojdziemy do kina, tym razem jednak na jakis zachodni film. Nie wiem na co, no o wyborze filmu decyduje publicznosc.
***
Dzis ostatni dzien. Bylismy w w Dharamsali dolnej, polozonej prawie pol kilometra ponizej kolonii tybetanskiej. Jest ona zamieszkala prawie wylacznie przez hindusow, niezbyt ciekawa. Po drodze mija sie siedzibe rzadu tybetanskiego. Jest to caly kompleks, z parlamentem i poszczegolnymi ministerstwami znajdujacy sie przy niewielkim klasztorze. Calosc wyglada bardzo skromnie, jedynie Ministerstow Spraw Zagranicznych i Informacji bylo nieco okazalsze. Swoja droga szkoda, ze jak mieszkalem w Londynie to nie zainteresowalem sie, gdzie znajdowala sie siedziba naszego rzadu w czasie II wojny swiatowej. Pewnie tez nie byly to wspaniale wille.
Jeszcze kilka slow o ubiorze. Mezczyzni prawie wylacznie nosza europejskie ubrania, w wersji hinduskiej - koszula i spodnie. Tradycyjnie - w kurte i dhoti ubieraja sie tylko na specjalne uroczystoci. Czasem dhoti nosza tez najbiedniejsi.
Kobiety, przeciwnie, po europejsku nie ubieraja sie prawie nigdy. Wiekszosc nosi komplet zwany (chyba) Salwar Kazeez. Sari nosi sie rzadko (przynajmniej na polnocy), raczej tylko biedota ze wsi. W Ladakhu tradycyjnie - w nieciekawa suknie koloru brudnobrazowego, podobna nieco do szat mnichow - ubieraly sie tylko stare babcie. Panie w srednim wieku i dziewczyny nosza to samo co Hinduski. Tybetanki rowniez rzadko ubieraja sie tradycyjnie, poza starszymi osobami. Jednak mlodsze pokolenia ubieraja sie po europejsku a nie hindusku. Ogolnie dresy sa modne, zarowno wsrod dziewczyn jak i facetow.
Osobna sprawa sa mundurki szkolne - te maja rozne formy, zachodnie jak i tradycyjne. Na zdjeciach z poprzedniego postu dzieciaki sa wlasnie w mundurkach - mozna obejrzec.
===
Zdjecia i wideo: na budowie; "gmachy" parlamentu i ministerstw rzadu na uchodzctwie; modlacy sie w Klasztorze Tsuglagkhang


czwartek, 28 sierpnia 2008

Znow w Manali

Zlapalismy indyjskie poczucie czasu. Zadanie na dzis - czekanie na autobus do Dharamsali. Caly dzien siedzielismy w restauracji albo w malym parku przy pomniku Nehru. Czytalem ksiazke, albo gapilem sie na ludzi i jakos sie nie nudzilem. Manali jak zwykle pelne atrakcji. Dzis jest Festiwal Jablek. Pochody, muzyka no i wyroby z jablek do kupienia.
Lenistwo jest rowniez spowodowane tym, ze sie wczoraj czym troche poddtrulismy. Ja juz czuje sie ok, ale Piotr jeszcze narzeka.
Manali jest ciekawe, gdyz mozna tutaj spotkac ludzi prawie z kazdego zakatka Indii. Poza indyjskimi middle-class turystami i bialymi, sa jeszcze Tybetanscy uchodzcy, Sikhowie, Ladakhijczycy, tubylcy z Himachal Pradesh oraz Hindusi z rownin. Wrzucilem troche zdjec.
Aha, wczoraj mielismy pokoj z telewizorem i kablowka. Poza ogladaniem filmow na HBO obejrzalem takze wiadomosci. Glowne newsy:
1. Terrorysci trzymaja 4 dzieci jako zakladnikow w Jammu
2. Powodz w stanie Bihar - kilkadziesiat ofiar smiertelnych, 2.5 miliona bez dachu nad glowa
3. Zamieszki na tle religijnym w stanie Orissa - ponad 40 zabitych
Z tego co widze w gazetach, tego typu wiadomosci sa codziennoscia tutaj. Nie mamy na co narzekac w Polsce.

poniedziałek, 25 sierpnia 2008

W kinie

W ostatni dzien w Leh poszlismy do kina na hit z Bollywood Om Shanti Om. Samego filmu nie podejmuje sie oceniac, to kino zbyt jest rozne od europejskiego kanonu. Ale podobal mi sie. w filmie grali Shahrukh Khan, ktory jest tutaj niemal bogiem, i Deepika Padukone, mloda gwiazdka, bardzo ladna. Calosc moze nie trzymala sie zbytnio kupy, ale bylo kolorowo, duzo piosenek i nawet nawiazanie do Hamleta!
Duzo ciekawsze bylo samo kino. Schowane tak, ze gdyby nie informacja w przewodniku, nigdy bysmy tam nie trafili. Sala dosc duza, ale zupelnie zapuszczona, twarde krzesla i brud. Mimo nietypowej godziny (poniedzialek 13.00) prawie wszystkie miejsca byly zapelnione. Bylo troche mlodziezy, nawet mnisi buddyjscy, ale wiekszosc to biedni, sezonowi robotnicy indyjscy. Bylismy jedynymi bialymi. Mozna bylo tez palic (co mi sie podobalo) i pluc na podloge (juz mniej, bo ciagle bylo slychac charkanie).
Smieszne bylo to, ze widownia zywo reagowala na to co dzialo sie na ekranie. Podspiewywali sobie piosenki, gwizdali na co seksowniejsze aktorki itp. Sprzet do wyswietlania byl bardzo stary, wiec co jakis czas obraz robil sie nieostry, albo w ogole znikal, trzeba bylo krzyczec, zeby wyregulowali. Troche to przypominalo sceny z "Kina Paradiso". 20 rupii (1 zloty, tyle kosztowalo miejsce na balkonie) to w sumie niezla cena za 3 godziny niezlej zabawy. Bede musial sobie czesciej robic takie przyjemnosci.

niedziela, 24 sierpnia 2008

Nie jedziemy do Kaszmiru

Niestety, po 6 latach wzglednego spokoju w Kamszirze wybuchly zamieszki. Zaczelo sie to miesiac temu, mialem nadzieje, ze sie uspokoi, ale robi sie coraz gorzej. Kiludziesieciu zabitych, blokada Shrinagaru, strajki itd. Nie bede sie rozpisywac, o co chodzi, jak ktos jest zainteresowany, to moze poczytac tutaj. Jeszcze wczoraj chcielismy tam jechac mimo wszystko, ale dzis, po kilku rozmowach z Ladakhijczykami zmienilismy zdanie. Wszyscy nam zdecydowanie odradzali taka podroz.
Coz, jutro rano wracamy do Manali, a stamtad do Dharamsali, siedziby Dalai Lamy. Choc nie jest to daleko, podroz zajmie nam trzy dni.
Moze uda mi sie jeszcze pojechac do Shrinagaru po powrocie z Pakistanu, za jakies dwa miesiace. Mam nadzieje, ze do tego czasu sytuacja sie uspokoi. Glownym powodem dla ktorego zalezy mi na Kaszmirze, jest to, ze jest tam pieknie. Przynajmniej wszyscy tam utrzymuja. Jest to duza dolina, w samym Shrinagarze jest kilka jezior polaczonych rzekami i kanalami. Mozna mieszkac w hotely na lodzi, sa gondole jako taksowki, nawet plywajacy rynek, na ktory na zakupy udajesz sie lodka. Taka azjatycka Wenecja. Opis brzmi zachecajaco.
Moze jeszcze kilka slow wyjasnienia co do slowa Kaszmir. "Kaszmir i Jammu" jest nazwa stanu ktory obejmuje doline Kaszmiru (muzulmanie), region miasta Jammu (hindusi) oraz Ladakh (buddysci). Czyli obecnie teoretycznie znajdujemu sie w Kaszmirze. Ale uzywam tego okreslenia tylko wobec doliny Kaszmiru. Obecny konflikt jest miedzy muzulamami ze Shrinagaru i Hindusami z Jammu. W Ladakhu jest to zupelnie nieodczuwalne, moze poza malymi niedoborami zwiazanymi z blokada.

sobota, 23 sierpnia 2008

Easy Riders

Dzis mielismy dzien odpoczynku i wypozyczylismy sobie motory. Chcialem troche pojezdzic po dolinie Leh, zwiedzic kilka klasztorow w okolicy a motor jest najwygodniejszym srodkiem transportu. Zreszta co tam wygoda - to ogromna frajda pojezdzic sobie po tak pieknej okolicy.
Troche sie balem o Piotra, bo to byl jego pierwszy raz w zyciu, ale dal sobie rade. Moze na poczatku bylo to troche chaotyczne, ale po pewnym czasie jezdzil calkiem sprawnie.
Jazda po Indiach rozni sie od jezdzenia po Europie. Z racji stanu nawierzchni oraz krow i oslow na drodze jezdzi sie duzo wolniej. 70 km/h jest juz zawrotna predkoscia. Srednia to okolo 40. Ale pozwala to kontemplowac widoki. Poza tym trzeba nieustannie trabic. Na osly, ludzi i inne samochody. To tez jest przyjemne.
Dwa razy zabralem pasazerow na stopa. Raz - mlodego mnicha z Tybetu, ktory przyjechal do Ladakhu na wakacje. Zaprosil mnie na jutro do klasztoru w ktorym goscil. Niestety raczej nie dam rady skorzystac. Drugi raz - Ladakhijke w srednim wieku. Tutaj kobiety jezdza siedzac bokiem, jak w damskim siodle. Ja to podziwiam, gdyz nie znosze jezdzic na motorze jako pasazer, nawet jesli moge sie mocno trzymac.
Pojechalismy do Hemis, jakies 50 km od Leh. Znajduje sie tam najwiekszy i najbogatszy klasztor w Ladakhu. Hemis wcale nie bylo latwo znalezc, gdyz lezy schowane w bocznej odnodze doliny Indusu. Klasztor rzeczywiscie jest duzy.
Pozniej pojechalismy do Tiksey - klasztoru, ktory wyglada jak osobne miasteczko. Jest to chyba najbardziej spektakularne miejsce tego typu. Dlugo tam jednak nie zabawilismy, gdyz musielismy uciekac przed burza.
Tak mi sie jazda spodobala, ze nie wiem, czy nie wezme motoru jeszcze raz.

piątek, 22 sierpnia 2008

Zdobylismy szesciotysiecznik!!!

Weszlismy na Stok Kangri (6153 m.). Jest to bardzo latwy szesciotysiecznik - jeden z nielicznych na ktory nie trzeba organizowac wyprawy, a przy odpowiedniej pogodzie (na taka trafilismy) nie trzeba nawet rakow ani czekana. Tym niemniej jest to szesciotysiecznik i dostalismy troche w tylek przy wejsciu.
Calosc zajela nam niecale piec dni. Z Leh pojechalismy do wioski Stok (3500) i podeszlismy na 4300, drugiego dnia do bazy na 5000 m, trzeciego dnia maly rekonesans na lodowiec na 5500. Wczoraj - atak szczytowy. Droga jest technicznie latwa, ale dosc stroma i miejscami mocno eksponowana. Nie bylismy w pelni zaaklimatyzowani, wiec nie bylo latwo, na szczescie poza lekkim bolem glowy i problemami ze zlapaniem oddechu nie mielismy wiecej przykrosci. Jednak byl to na tyle duzy wysilek, ze Stok Kangri pozostanie najwyzszym szczytem na jaki wszedlem przez najblizszy czas. Na Pik Lenina nie mam na razie ochoty.
Widok ze szczytu jest niesamowity - wszedzie gory dookola, po horyzont. Widac nawet pasmo Karakowum i (ponoc) K2, niestety bylo to jedyne miejsce przykryte przez chmury.
Na szczyt wchodzi dziennie kilkanascie osob - w wiekszosci sa to zorganizowane grupy, choc spotkalismy a niezaleznych zespolow.
W bazie okazalo sie, ze trzeba miec zezwolenie na wejscie na szczyt, ale udalo sie nam to ominac placac lapowke w wysokosci 50$ (polowa ceny).
W drodze powrotnej zwiedzilismy palac w Stok, miejsce w ktorym zyja potomkowie rodziny, ktora 150 lat temu panowala w Ladakhu. Poza czescia mieszkalna jest tam male muzeum poswiecone rodzinie krolewskiej. Pani, nadal tytulowana krolowa, jest czlonkiem parlamentu Indii.
Juz prawie miesiac w podrozy minal, troche mi sie Ladakh znudzil. Tesknie za zielenia i troche lagodniejszym klimatem. Pojutrze najprawdopodobniej pojedziemy do Szrinagaru w Kaszmirze.

sobota, 16 sierpnia 2008

Trekking

Ktos moze zauwazyl, ze mialo nas nie byc 3-4 tygodnie, a pojawilismy sie juz po dwoch. Plan byl taki - robimy dlugi trek, po kilku dniach plecaki robia sie lzejsze, my nabieramy kondycji i trase, ktora planowo zajmuje 21 dni robimy w jakies 17. Niestety, po pieciu dniach plecaki nadal przygniataly do ziemi a lapanie kondycji szlo bardzo opornie. Wtedy zaczela w nas kielkowac mysl, czy nie dojsc tylko do Padum (10 dni) skad mozna wrocic autobusem do Leh. Moja oficjalna wymowka jest to, ze spedze jeszcze szesc tygodni w Karakorum, a Piotra, ze chce zobaczyc wiecej Indii. Poza tym pojutrze ruszamy zdobywac Stok Kangri.
Sam trek okazal sie dosc trudny, nie tyle pod wzgledem technicznym - w koncu to byly zwykle szlaki - ile kondycyjnym. Przez 10 dni musielismy pokonac 9 przeleczy, wiekszosc wysokich i z morderczymi (przynajmniej dla nas) podejsciami. Nie przypominalo to trekkingu w Nepalu, gdzie dwa tygodnie idziesz rowno pod gore, pokonujesz jedna przelecz i przez tydzien schodzisz. Mialo to jednak i dobre strony. Szlak byl bardzo zroznicowany widokowo, praktycznie kazda nowa dolina byla inna od poprzedniej. Szlismy zarowno przez glebokie i waskie wawozy jak i kotliny szerokie na kilkanascie kilometrow. Ponadto przelecze zapewnialy regularne widoki prawie-jak-ze-szczytu. Wiosek jest malo, chyba tylko trzy zaslugiwaly na to miano, ludzie prawie zupelnie odcieci od swiata.
Trek byl malo uczeszczany, rzadko spotykalismy innych turystow. Prawie nikt nie chodzil samotnie, tzn bez przewodnika i karawany zlozonej z koni albo oslow. Szczerze mowiac troche zazdroscilem zorganizowanym grupom. Poza tym, ze nie musieli nic dzwigac, to mieli urozmaicone jedzenie. A my - rano owsianka, a na obiadokolacje makaron z jakims sosem z paczki. Czasem goracy kubek. Juz po dwoch dniach mialem tego dosyc. Obecnie w Leh odbijamy sobie niedostatki objadajac sie kozlina (jedyne, obok baraniny, dostepne tutaj mieso).
Mielismy tez szczescie z pogoda. Nie bylo duzo upalow, a przez trzy dni nawet troche padalo. Dzieki chmurom panowala znosna temperatura.
Z Padum, gdzie konczy sie trek, do Leh jedzie sie dwa dni. Okazalo sie, ze wcale nie tak latwo stamtad sie wydostac. Czekalismy jeden dzien na autobus, tylko po to, zeby sie dowiedziec, ze nie jedzie on ani teraz ani nastepnego dnia. W koncu pojechalismy "taksowka", czyli znow dzip TATA, tym razem tylko w dziesieciu. Droga jest podobna do tej miedzy Manali a Leh, tylko nieco mniej eksponowana. Pokonanie 240 kilometrow zajmuje 12 godzin. Poczatkowo jedzie sie przez Doline Zanskaru (ktorego centrum jest wlasnie Padum) by po kilku godzinach wjechac w rejon Kargil. Kargil jest nietypowe dla Ladakhu, gdyz mieszkaja tam prawie wylacznie muzulmanie. Panuje tam tez nieco lagodniejszy klimat - dolina jest bardziej zielona a w gorach znajduja sie liczne lodowce. Inny tez jest tez klimat miasta w porownaniu do buddyjskiego Zanskaru - ludzie sa mniej mili, a w restauracjach zamiast zdjec Dalai Lamy wisza portrety ajatollacha Chomeiniego.
Kargil, choc brzydki i brudny, jest tez ciekawy z innego powodu. Jest to miasto najblizej (zaledwie 12 km) tzw Lini Kontroli - czyli inaczej mowiac linii frontu miedzy wojskami Indii i Pakistanu ktora przebiega przez Kaszmir ( na mapie w googlach jest zaznaczona przerywana kreska). Choc obecnie panuje pokoj, wzdloz tej lini regularnie dochodzi do wymiany ognia. O ostatnim takim przypadku czytalem dzien przed wyjscem na trek. W wiekszosci przypadkow ma to miejsce w odleglych rejonach i obchodzi sie bez ofiar. Jednak jeszcze w latach 90-tych Kargil bylo wielokrotnie ostrzeliwane przez pakistanska arytylerie, ostatni raz w 2002. Na szczescie od tego czasu ani miasto ani droga Kargil - Leh nie byly wiecej atakowane.
Okazalo sie, ze z Kargil jest rownie trudno wyjechac jak z Padum i znow musielismy wziac dzipa. Jechalismy z ta sama ekipa co z Padum - w wiekszosci Ladakhijczycy oraz para Czechow. Jechal z nami nawet lama z uczniem. Dojechalismy bez przygod, poza obowiazkowa zmiana kola, i dzis po poludniu wyladowalismy z powrotem w Leh.
Plany - dwa dni odpoczynku i na Stok Kangri.

Zdjecia:
1. Pierwszy dzien
2. Sirsir La - przelecz 4800 m
3. Mlody Ladakhijczyk
4. Przedostatnia przelecz
5. Typowy widok
6. Typowe w czasie podrozy - przebita opona

środa, 13 sierpnia 2008

Alchi i Lamayuru

Po 10 dniach treku doszlismy do Padum. Milo po tylu dniach zakosztowac znow cywilizacji. Lozko, posilek zlozony z czegos innego niz makaron i owsianka itp. Utknelismy tutaj na dwa dni, nie mozemy znalezc autobusu do Kargil, ale nie narzekam. Potrzebuje troche odsapnac po gorach. Ale o treku napisze pozniej, jak wrocimy do Leh (gdzie internet jest nieco lepszy), na razie kilka slow o tym co bylo przed.
Z Leh do Alchi jedzie sie calkiem dobra droga przez ogromne bazy indyjskiego wojska. Obsluga tych baz jest glownym, obok turystyki, zrodlem dochodu dla mieszkancow Ladakhu. Po co sa tak liczne wojsko w tym odleglym zakatku kraju napisze pozniej, jak bedziemy w Kaszmirze.
Alchi jest malutka wioska polozona nad brzegiem Indusu. Czulem sie tam jak w oazie. Cale Alchi tonie w zieleni, dajacej przyjemny chlod. Wystarczy jednak wyjsc poza wioske, np. nad pustynny brzeg rzeki, zeby poczuc sile slonca. Znajduje sie tam najstarszy zachowany klasztor w Ladakh, z malowidlami sprzed 10 wiekow
Z Alchi do Lamayuru pojechalismy na stopa ciezarowka, gdyz autobus z nieznanych przyczyn sie nie zatrzymal na przystanku. Ciezarowki tutaj - marki TATA (jak zreszta wszystkie pojazdy w Indiach) sa rownie wielkie jak tiry, choc z powodu kretych drog nie tak dlugie . W srodku kierowca ma w zasadzie wszystko poza lazienka. My jechalismy najpierw na przyczepie, a potem na dachu. Wbrew pozorom jazda na dachu byla bardzo przyjemna - siedzi sie jak w lozy z pieknymi widokami. Jest to bezpieczne - sa tam swego rodzaju polmetrowe barierki oraz poslanie - mozna spac w razie potrzeby. Byli tam rowniez kilku innych autostopowiczow - studentow z Kaszmiru. Smieszne sa takie spotkania gdyz zawsze my jestesmy dla nich taka sama egzotyczna atrakacja, jak oni dla nas. My zrobilismy zdjecia im, a oni nam.



Lamauru - przeciwienstwo Alchi. Pustynne, polozone na wzgorzu, z glosna droga przebiegajaca przez wioske. Na szczescie pogoda sie zaczela psuc, bylo bardziej pochmurno, wiec upal nie dawal sie tak we znaki. Milo spedzalismy tam ostatnie chwile przed wejsciem w gory. Ale o tym, jak juz mowilem, napisze nastepnym razem.


Zdjecia:
1. Nasza TATA z Piotrem (zolty), kierowca i innymi autostopowiczami
2. Lamayuru - na szczycie klasztor
3. Wymijanie ciężarówek w Ladakhu - kręcone z dachu
4. Biblioteka w klasztorze w Alchi

piątek, 1 sierpnia 2008

Ruszamy na trekking!

Jestesmy po malym rekonesansie w okolicy Leh - jakies 3 godziny marszu na lekko - i juz wiemy czego mniej wiecej sie spodziewac po trekkingu. Niestety nie bedzie on przypomnial zbytnio nepalskich szlakow.
Odkrylismy przedstawicieli fauny Ladakhu, na ktora skladaja sie jak na razie dwa gatunki jaszczurek, przepiorki i muchy. Flora jest rownie obfita.
Nakupowalismy jedzenia, nafty do palnika - niestety, plecaki sa cholernie ciezkie. Ale nie narzekam, powoli wraca mi ochota, zeby wyruszyc w gory. Choc pewnie zapal bylby o wiele wiekszy, gdyby temperatura byla o 10 stopni mniejsza.
Jak juz wspominalem wczoraj, jutro jedziemy do Alchi, gdzie bedziemy zwiedzac gompe (buddyjski klasztor) i sie byczyc, a nastepnego dnia do Lamayuru, gdzie wchodzimy w gory. Bedziemy szli dolina Zanskaru, przez Padum az do Darchy, przez ktora przejezdzalismy w drodze z Manali do Leh. Wyglada na to, ze znow nas czeka ta urocza przejazdzka przez gory.
Najprawdopodobniej nie bedzie od nas wiesci przez 3-4 tygodnie.
Aha, bylbym zapomnial - dzisiaj bylo w Indiach zacmienie slonca. Najwieksze ponoc w Assamie (polnocno-wschodnie Indie), ale i w Ladakhu tarcza slonca byla zakryta w 50-60%. Choc wlasnie zobaczylem w necie, ze w Polsce tez bylo, wiec zadna atrakcja.