sobota, 6 grudnia 2008

Sikkim


Sikkim, prafrazujac Tytusa (tego z komiksu), to gorzyste gory, zalesione lasami, na polnocy polnocnych Indii. Niektore stany maja swoj slogan, np "Kerala - God's own country". Haslo Sikkimu to "small but beautiful". Sikkim jest rzeczywiscie malutkim stanem ( zaledwie 7000 km2) wcisnietym miedzy Nepal, Tybet i Bhutan. I jest piekny. Nie byl kolonia brytyjska i cieszyl sie niepodlegloscia az do 1975, kiedy Indie, wykorzystujac wewnetrzne konflikty w Sikkimie, "wyzwolily" ten kraj za pomoca armii. W przeprowadzonym pozniej pod indyjskimi bagnetami referendum, podejrzanie wysoka wiekszosc mieszkancow (97%) opowiedzialo sie za przylaczeniem do Indii.

Obcokrajowiec, zeby pojechac do Sikkimu potrzebuje osobnego zezwolenia. Jest to okazja, zeby sie zaznajomic z indyjska biurokracja - nieefektywna az do absurdu. Szczescie obcokrajowca polega na tym, ze zazwyczaj z urzednikami nie ma doczynienia, przynajmniej, jesli jest turysta. Hindusi na codzien musza sie zmagac z bezsensownymi przepisami, wypelnianiem niezliczonych formularzy i korupcja. Zalatwienie zezwolenia polega na pojsciu do jednego biura, wypelnieniu podania, wycieczki na drugi koniec miasta da innego biura zeby zdobyc odpowiednia pieczatke, oraz zostac wpisanym do zakurzonego zeszytu, oraz powrotu do biura nr 1, gdzie znow urzednik wpisuje dane go zeszytu, i w koncu daje zezwolenie i wbija odpowiednia pieczatke do paszportu. Urzedy wygladaja czesto jak kancelarie z "Zamku" Kafki, na szczescie zalatwianie spraw nie trwa tak dlugo. Indie maja opinie swiatowego mocarstwa software, jednak w wiekszosci urzedow nawet przestarzalych komputerow nie ma. Kroluja maszyny do pisania i siegajace sufitu gory roznych akt i teczek. Co jakis czas inny urzednik donosi nowa teczke, ktora zazwyczaj laduje na czubku gory, i bedzie tam pewnie spodzywac az do dnia sadu ostatecznego.
Te wszystkie zeszyty, akta i teczki wielkiego sensu nie maja (kto to sprawdza?), ale zapewniaja cieple posady dla armii malo wykwalifikowanych urzednikow. Do tego dochodzi mozliwosc dodatkowego zarobku - zawsze mozna zadac oplaty, za wystawienie zaswiadczenia, ktore jest darmowe. W tym sie celuja urzednicy w wiejskich okregach, wykorzystujac naiwonosc i ignorancje mieszkancow do granic mozliwosci. A przy okazji niezle sie bogacac.

Na szczescie klopotow tego typu nie mialem, i do Sikkimu wjechalem bez problemu. Najpierw pojechalem do stolicy - Gantoku. Jest to jedno z tych miejsc, ktore przewodnik opisuje jako niewarte zwiedzania, a mi sie podobalo bardzo. Male miasteczko - 30 tys mieszkancow, podobnie jak Darjeeling polozone na zboczu gory. Ulice sa strome, mozna tez sie poruszac skrotami - schodami - stromymi jeszcze bardziej. Choc architektonicznie niezbyt ciekawe - zabudowane jest wysokimi ni to domami, ni to kamienicami, to jest czyste, budynki sa ladnie pomalowane, jest nawet deptak i park z fontanna ktora dziala! Cos niezwyklego w Indiach, gdzie parki sa zazwyczaj schronieniem dla bezdomnych i wysypiskiem smieci. Poza tym jest w Gantoku dosc nietypowe zoo, jedno z tych, ktore powinny zadowolic nawet najbardziej wybrednych obroncow praw zwierzat. Bylem przedtem w zoo w Lahore, gdzie klatki byly tak male, ze az przykro bylo patrzec, choc wrogiem ogrodow zoologicznych nie jestem. Zoo w Darjeelingu z fauna himalajska spelnialo normy europejskie. Natomiast zoo w Gantoku jest polozone na gorze, porosnietej gestym lasem. Wybiegi sa ogromne. Tabliczka przy wejsciu informuje, ze w zwiazku z proba jak najwierniejszego odtworzenia srodowiska naturalnego, nie nalezy sie rozczarowywac, jesli zwierzat sie nie zobaczy. I rzeczywiscie, mija sie tabliczki z napisami "niedzwiedz himalajski", "jelen" itp. tylko ze zwierzat ani widu ani slychu. Choc w sumie co sie dziwic, ze wola siedziec w lesie. Moje zezwolenie obejmuje tylko Sikkim poludniowy, zeby pojechac bardziej na polnoc, potrzeba osobnego zezwolenia, ktore uzyskac nie jest juz tak latwo. Polnoc jest wyzej polozona i bardziej gorska.

Mialem tylko tydzien na Sikkim, wiec zadowolilem sie czescia nizej polozona (i cieplejsza). Zrobilem trzydniowy trek "klasztorny" - po drodze odwiedza sie dziewiec buddyjskich gomp. Widokowo trasa moze nie jest nadzwyczajna, poza tym bylo pochmurno, jednak przez wiekszosc czasu idzie sie lasami niewiele gorszymi niz ten z Singilila National Park, albo przez wioski. Wlasciwie to nie ma szlaku jako takiego, trzeba znajdowac droge w labiryncie sciezek wsrod terasowych pol. Znajdowanie polega na pytaniu sie kazdego spotkanego tubylca o droge. Zeby odnalezc prawidlowy kieruek trzebaby miec szosty zmysl. Trek ten jest niezbyt popularny, nie ma zadnych sklepow ani hoteli po drodze, a spotkani mieszkancy patrza na turyste z lekkim zdziwieniem. Klasztory sa podobne do tych z Ladakhu czy Tybetu, rowniez polozone zazwyczaj na szczycie wzgorz, jednak jako ze poludniowy Sikkim jest zalesiony, wiec najczesciej sa schowane wsrod drzew, co dodaje im tylko uroku. Poza "czerwonymi czapkami" (sekta Dalai Lamy) calkiem popularne sa inne odlamy buddyzmu.
W jedym z klasztorow glowna swiatynia byla zamknieta. Zostalem wpuszczony przez dwoch nastoletnich mnichow, ktorzy pokazywali mi jak grac na rytualnych buddyjskich trabach (rogach?). Moze koslawe dzwieki wydawane przez nasze rozpaczliwe proby (chopcy specjalistami rowniez nie byli) nie licowaly z powaga miejsca, ale zabawa byla przednia. Jedynie na muszli (relikwii po lamie jakims-tam) nie udalo mi sie zagrac.

Przez ostatnie trzy dni podrozowalem z Niemcem - rowerzysta. Ja szedlem pieszo przez gory, on jechal rowerem asfaltowa droga. Spotykalismy sie w hotelach. Ciekawy osobnik, wyruszyl trzy lata temu z Nowej Zelandii i od tego czasu caly czas jedzie. Byl nawet w Papui Nowej Gwinei, chyba pierwszy rowerzysta jaki tam zawital. Duzo opowiadal o Azji Poludniowo-Wschodniej i Chinach. Planuje spedziec poltora roku w Indiach i Bangladeszu.

Moja wycieczka do Sikkimu jest tylko rekonesansem - chcialem zobaczyc czy warto tutaj przyjechac na dluzej. Uwazam, ze zdecydowanie warto - szczegolnie jesli sie wloczylo dlugo po poludniowych Indiach, goracych i bezlesnych. Nastepnym razem jednak chcialbym sie udac na polnoc Sikkimu, w prawdziwe gory. Nastepny cel - trek do zrodel Gangesu. Czeka mnie wyprawa na druga strone Nepalu, do Uttarakhandu - w sumie 55 godzin w autobusie i pociagu. Tak naprawde nie wiem, czy mi sie uda, gdyz w Himalajach juz zaczela sie zima. Zobaczymy.
A dzis odpoczywa po trudach ostatnich dni - po dwoch trekkingach i innych pieszych wycieczkach czuje sie przemeczony. Lecze wiec zmeczenie saczac lokalny wynalazek o nazwie tsongpa - niskoprocentowy napitek z sfermetowanego prosa zalewanego goraca woda.

Brak komentarzy: