czwartek, 2 października 2008

Jeszcze troche o Pakistanie

Juz sie zachwycalem nad pieknem tutejszych gor, ale nie moge sie powstrzymac, zeby nie pozachwycac sie jeszcze wiecej. Przede wszystkim niesamowita jest latwosc z jaka dociera sie do miejsc zupelnie odludnych. Czesto wystarczy 2-3 dniowy trek od Karakorum Highway (KKH), zeby znalezc sie w dolinach, gdzie nocoa poza gwiazdami nie widac innych swiatel. Poza tym mieszkancy sa wspaniali. Na polnoc i zachod od Karimabadu mieszkaja prawie wylacznie Izmaelici. Choc sa to muzulmanie, po Tybetanczykach sa to najmilsi ludzie jakich spotkalem w czasie swojej podrozy.Goscinni i otwarci na obcych, ciekawi swiata. Znikoma ilosc turystow (kolejna zaleta Karakorum) powoduje, ze sa zupelnie niezepsuci przez pieniadze.
Wiekszosc ludzi jedzie w "serce Karakorum", na polnoc od Skardu. Jak juz wspominalem, musialem zrezygnowac z treku w tamtych stronach ze wzgledow finansowych. Oznacza to, ze nie zobacze Broad Peak, Gasherbrumow, Masherbrumow, Chogolisy, Trango Tower, Baltoro czy Concordii - gor i lodowcow, ktore chcialem zobaczyc od bardzo dawna. MIejsca, ktore odwiedzilem do tej pory w Karakorum sa rzekomo popularne - na tyle, ze trek robia 3-4 zespoly na tydzien. Tloku na szlaku nie nalezy oczekiwac. A przeciez jest jeszcze cale pasmo Hindukushu. Wzdluz polnocno-zachodniej granicy Pakistanu ciagna sie gory niewiele mniejsze niz Karakorum. Tam juz naprawde malo kto jezdzi. Wiele z trekow przechodzi kilka osob rocznie, czesto nikt. Czytalem, ze wielu dolin i gor w ogole nie ma zaznaczonych na mapach, a pomiary wysokosci sa jeszcze z XIX wieku robione przez Brytyjczykow. Innymi slowy jest to raj dla turystow gorskich i alpinistow. Z pewnoscia mozna znalezc tam szesciotysieczniki na ktore nikt nigdy nie wchodzil.
Z Karimabadu udalem sie na polnoc do Passu, malutkiej wioski polozonej nad szerokim rozlewiskiem rzeki Hunzy. Jedna z atrakcji jest wiczacy most nad rzeka ala Indiana Jones - 250 metrow dlugosci z deseczkami co 70 cm. Przekraczanie mostu przypomina chodzenie po chwiejnej, poziomej drabinie. Na szczescie most polozony jest tylko kilka metrow na ziemia.
Passu jest wcisniete miedzy dwa lodowce - Passu, mniejszy, ktory konczy sie kilkaset metrow od ogrodka hotelu w ktorym mieszkalem i Batura - jeden z wiekszych w Karakorum, wzdluz ktorego planowalem zrobic trek. Mialem nadzieje, ze ze spotkam kogos chetnego w wiosce, jednak poza sympatycznym Szwajcarem, ktory przejezdzal KKH rowerem nie bylo nikogo. Wynajalem tragarza o imieniu Abib i nastepnego dnia wyruszylismy. Abib, student koledzu w Karaczi, obecnie na wakacjach, mial ta zalete, ze mowil przyzwoicie po angielsku. Poza tym jego rodzina miala chalupy-szalasy pasterskie wzdluz lodowca, wiec mielismy gdzie spac po drodze.
Trek byl dosc meczacy, po pierwsze dlatego, ze trase ktora wg przewodnika zajmuje 5-6 dni zrobilismy w 3, a Abib smigal po gorach jak gazela, a po drugie szlak byl przez znaczna czesc czasu nieprzyjemny - drapanie sie po piachu i blocie moreny lodowcowej. Lodowiec Batura jest rzeczywiscie ogromny. W najwezszym miejscu, gdzie go przekraczalismy mial 2 km szerokosci. W niektoreych partiach szerokosc dochodzila do 4 km. Po drodze mijalismy "sciane siedmiotysiecznikow" - masyw Batury i sasiednie szczyty, w sumie 8 siedmiotysiecznych wierzcholkow pod rzad. Od podstawy sciany do szczytu bylo 4,5 km - ogrom! Punktem kulminacyjnym treku bylo miejsce w ktorym trzy lodowce laczyly sie w jeden. Lawiny byly tak czeste, ze zlewaly sie w jeden nieustanny gluchy szum. Niestety pogoda sie zaczela psuc i bylo troche pochmurno.
Poczatkowo chcialem jechac dalej na polnoc az na przelecz Khunjerab - granice z Chinami. Okazalo sie jednak, ze zeby tam wjechac musialbym specjalnie wynajac dzipa, co sporo kosztuje. Transportu na sama przelecz nei am, a jezdzenie na stopa jest zakazane. Troche Chin, a wlasciwie Chinczykow jednak zobaczylem. Choc KKH jest wspolnym, pakistansko-chinskim przedsiewzieciem, za budowe nowych i utrzymanie istniejacych odcinkow de facto sa odpowiedzialni Chinczycy. Wygladaja profesjonalnie - wszyscy w kaskach, kombinezonach i kamizelkach odblaskowych. Jest to jaskrawy kontrast wobec drogowcow w Pakistanie i Indiach.
Dzis wrocilem do Gilgit. Objadam sie kozlina, buszuje po miescie (znalazlem stragan z kalasznikowami) i zastanawiam sie co robic dalej. Myslalem o krotkim treku w Dolinie Nanga Parbat, ale chwilowo nie mam wielkiej ochoty na chodzenie z plecakiem. Kusi mnie za to coraz bardziej miejsce zwane Chitral.
W Pakistanie sa miejsca bezpieczne i niebezpieczne - ucze sie tej geografii of miejscowych. Ogolnie Northern Areas (gdzie do tej pory przebywalem) sa bezpieczne, natomiast North-West Frontier Province (NWFP) -nie. Jeszcze kilka lat temu odcinek Karakorum Highway przebiegajacy przez NWFP autobusy przejezdzaly ze zbrojna eskorta, gdyz zdarzaly sei napady. Teraz jest spokojniej, jednak obcych nadal nie lubia - rowerzysci robicy KKH opowiadali, ze w wioskach dzieci obrzucaly ich kamieniami. W NWFP znajduja sie tez tribal areas (tereny plemienne), zamieszkane przez Pusztonow - ultrakonserwatywne plemie, nazwa ktorego wsrod Izamelitow budzi przestrach. Tereny Pusztunow naleza do Pakistanu, jednak w rzeczywistosci pakistanska administracja tam nie siega, a granica z Afganistanem istnieje tylko na mapie.
Nie znaczy to, ze nie mozna tam pojechac. Spotkalem ludzi, ktorzy byli nie tylko w Peszawarze (stosunkowo bezpiecznym, choc rowniez bardzo konserwatywnym), ale i wsrod Pusztownow. Jendak byli to kolesie ubrani po pakistansku, mowiacy troche w urdu i noszacy brody jak Prorok przykazal. Tak, tak - brak brody moze byc przyczyna klopotow w niektorych regionach Pakistanu, szczegolnie dla Pakistanczykow. Talibowie w Afganistanie obcinali palce fryzjerom-golibrodom. Ja w kazdym razie nie mam zamiaru testowac tradycyjnej pusztunskiej goscinnosci i przechadzac sie po lakach, gdzie pasterze pasa kozy z kalasznikowami na plecach.
Jednak Chitral, choc rowniez nalezy do NWFP to inna bajka. Wszyscy twierdza, ze w NWFP groznie robie sie dopiero na poludnie od przeleczy Lowari. Dolina Chitralu, choc zaledwie 20 km od granicy z Afganistanem jest zamieszkana przez Izmaelitwo - wiec bezpieczna. Znajduje sie tam tez najwyzszy szczyt Hindukushu - Tirich Mir. Jedynym problemem jest dojazd, musze ustalic, czy droga Gilgit-Chtral jest przejezdna. Jesli wszystko dobrze pojdzie, to jutro tam wyrusze.Inshallah - jak sie tutaj mowi.

Zdjecia:
1. Most na Hunza jak z Indiany Jonesa
2. Passu i okolice
3. "Sciana siedmiotysiecznikow"
4. czterokilometrowy lodopad masywu Batury
5. Oboz chinskich robotnikow

Brak komentarzy: